Zwrot z fotowoltaiki po dwóch latach?

Czytałem ostatnio na Twitterze ciekawy wątek, którym chciałbym się z Wami podzielić. Pokazuje on na przykładzie, jak można osiągnąć zwrot z inwestycji w fotowoltaikę po nieco ponad dwóch latach. Czyli w czasie znacznie krótszym, niż ten przyjmowany do tej pory — ja byłem przekonany, że raczej ten czas będzie oscylować w okolicy 10-15 lat. Gdy jesienią 2019 roku nagrywałem na drugi blog materiał o instalacjach fotowoltaicznych na trudne czasy, ten czas zwrotu wychodził nam na poziomie 12 lat (bez uwzględnienia dotacji).

Oczywiście omawiamy tutaj przypadek dość szczególny, który w wielu polskich rodzinach może być kompletnie niemożliwy do odtworzenia. Nazwałbym go splotem szczęśliwych, sprzyjających okoliczności. Już tłumaczę, co dokładnie przyczyniło się do tak szybkiego zwrotu.

Autorem wątku jest Juliusz Kornaszewski, szef agencji komunikacji marketingowej, pasjonat motoryzacji i nowoczesnych technologii. To właśnie należącej do niego instalacji on dotyczy. Pełny wątek możecie przeczytać tutaj, a pod spodem jest streszczenie przygotowane przeze mnie.

Aby tak szybki zwrot z inwestycji był możliwy, musiało zaistnieć kilka okoliczności.

Po pierwsze, autor wątku mieszka w dużym domu o powierzchni nieco ponad 300 metrów kwadratowych, zasilanym w całości tylko i wyłącznie prądem. Dom ogrzewany jest gruntową pompą ciepła, latem wykorzystywaną do schładzania wnętrza. Z tego samego źródła najprawdopodobniej jest ciepła woda użytkowa, o tym autor nie wspomina.

Autor jeździ samochodem elektrycznym, jest to Tesla model 3, którym w ubiegłym roku przejechał ok. 17 000 km, zużywając ok. 2 500 kWh. Samochód również był ładowany z domowej instalacji fotowoltaicznej.

Całościowe zużycie prądu w ciągu roku wyniosło ok. 13 200 kWh.

Za instalację fotowoltaiczną o mocy nominalnej 9,75 kWp autor zapłacił 43 000 PLN. Gdyby nie produkował prądu we własnym zakresie, przy stawce 0,71 PLN/kWh zapłaciłby za niego ok. 9 400 PLN. Tymczasem dzięki instalacji fotowoltaicznej zapłacił jedynie niecałe 5 300 PLN.

Dom z instalacją fotowoltaiczną i skrzynką do ładowania samochodu elektrycznego. Rys.: petovarga, via Depositphotos.

Uwzględnić trzeba jednak w kontekście oszczędności również paliwo do samochodu, którego nie trzeba było kupować. Autor swoje obliczenia odnosił do posiadanego wcześniej samochodu. Gdyby jeździł nim dalej, zamiast elektrykiem, musiałby na tym dystansie kupić ok. 2 100 litrów benzyny, płacąc 14 450 PLN.

W tym momencie warto zauważyć, jaka byłaby oszczędność, gdyby tylko zrezygnować z zakupu benzyny a za prąd do ładowania Tesli płacić. W tym przypadku koszt energii elektrycznej wyniósłby poniżej 1 800 PLN. Już sama zmiana napędu spalinowego na elektryczny dawałaby olbrzymią oszczędność!

Czyli, porównując całościowe zużycie prądu przez dom kupowany z sieci oraz kupowanie paliwa do samochodu, roczna oszczędność z tytułu użytkowania samochodu elektrycznego i fotowoltaiki wyniosła ok. 19 700 PLN. A zatem koszt zakupu instalacji zwróci się w nieco ponad dwa lata, zakładając niezmienną cenę paliwa i energii elektrycznej.

Czy taki wynik może osiągnąć każda polska rodzina? Nie, raczej nie. Ogromne znaczenie ma bowiem w tym bilansie samochód elektryczny.

Komentarzy do wpisu “Zwrot z fotowoltaiki po dwóch latach?”: 5.

  1. Jacek says:

    Brak w wyliczeniach różnicy pomiędzy zakupem samochodu elektrycznego a spalinowego o podobnych osiągach. Podejrzewam że różnica w zakupie samochodu to jakieś 100 000 zł. Cena Tesli 3 z 04.2023 to 206 000 zł. Jeżeli się nie mylę to 100 000 zł + 43 000 zł = 143 000 zł / 19 700 zł = 7,26 lat. Czyli stopa zwrotu nie po ponad dwu latach a raczej po ponad siedmiu latach. Dalej po siedmiu lub ośmiu latach trzeba będzie wymienić akumulatory i dochodzi wydatek rzędu 60 000 zł za wymianę baterii. Nawet jak nie trzeba będzie wymieniać baterii to ich sprawność pewnie trochę spadnie. Czyli zasięg będzie mniejszy i wyniknie z tego konieczność częstego ładowania, czyli koszty wzrastają. Pozdrawiam

  2. Obserwator says:

    Ten człek to jest bardzo zamożny. I kto bogatemu zabroni być oszczędnym.. Ale bidak, no może nie taki wielki bidak, bo musi mieć kawałek placu, może zrobić tak:
    kupić fotowoltaikę przechodzoną poniżej 1 zł/1W. 10 kilowatów będzie kosztowało poniżej 10 tys. zł. Dochodzi tu konstrukcja, elementy montażowe, falownik, kable, kurs na uprawnienia, żeby samemu sobie to podpisać itp. Myślę, że w 20 tys. się zmieści człek spokojnie, robiąc to samemu. Ten biedak nie ma kasy na taki pałac, więc stawia samemu domek 50 m2.
    Jeśli chodzi o samochód to dokonuje konwersji spalinowca na elektryka, ale zostawia awaryjny napęd na gaz drzewny i lpg. W domu zaś dodaje generator prądu na gaz drzewny w kogeneracji i działa na offgridzie cały rok. Magazyn energii buduje ze zużytych akumulatorów kwasowych, które regeneruje według pewnego czeskiego patentu odsiarczając cele nadtlenkiem wodoru.
    Tutaj nie da się policzyć czasu zwrotu, ale można powiedzieć, że niezależność od reżimowych koncernów jest bezcenna…
    A co do samochodu elektrycznego który miał 150 Wh/km zużycia. 70 lat temu pociąg towarowy do przewiezienia tony ładunku przez 1 km zużywał 10 Wh energii, także długa jeszcze droga przed nami…

  3. peter says:

    Wszystkie obliczenia uwzględniające jedynie koszt paliwa i materiałów, konstrukcji są efektem pracy ludzi przekonanych, że poprawność techniczna jest wystarczająca do sukcesu (ekonomicznego, energetycznego, sprawnościowego). Niestety, jak pokazują ostatnie działania decydentów, trzeba jeszcze uwzględniać poprawność polityczną, uwarunkowania podatkowe i naciski różnych grup. Ja pamiętam zachwyt nad domowymi piecami olejowymi i samorządowe dofinansowania do ich montażu zamiast węglowych. Wszystko skończyło się jednego dnia od „stosownej” decyzji podatkowej. Dziś jeżdżący samochodami elektrycznymi cieszą się z buspasów, a w niektórych krajach już są dodatkowe obciążenia za „tankowanie” prądu lub ogniwa litowe. A (moim zdaniem) największym zagrożeniem są koszty utylizacji. Za chwilę może się okazać, że związki galu nie są tak obojetne, jak się pierwotnie wydawało i wszystkie LEDy zostana obłożone dodatkową opłatą środowiskową. Gminy za chwilę nałożą podatki na psujące krajobraz turbiny wiatrowe, a za dachowe ogniwa zapłacimy podatek jak od deszczu. Nie ma rozwiązań idealnych, zwłaszcza w świecie, gdzie na wszystkim – nawet na upadku państw, kultur trzeba zarobić. Żródła energii są zmienne – jak zmienna jest polityka. Doświadczyła tego np. energetyka jądrowa, gdzie zapomniano w kalulacjach o kosztach społecznych (czasami odpowienio sterowanych).

  4. Obserwator says:

    Kwestie tzw. utylizacji są dla mnie bardzo dziwne, bo jeżeli coś nie zawiera pierwiastków promieniotwórczych – to wystarczy to, albo zmielić, albo nawet nie mielić i zalewać betonem. Z paneli fotowoltaicznych i betonu można zrobić znakomite podziemne i nadziemne spichlerze i wiele innych konstrukcji.
    Z jednej strony mamy ogromne ilości odpadów na składowiskach, które ulegają częstym podpaleniom – żeby znów zrobić miejsce na nowe odpady. Z drugiej mamy dziesiątki tysięcy kilometrów dróg nieutwardzonych, które można wylać mieszanką beton+śmiecie. Byłoby to o wiele lepsze niż składowanie i oczekiwanie na „nieoczekiwany” pożar.
    Beton to nasz skarb narodowy – mamy ogromne ilości piasku, żwiru. W cementowniach produkcja odbywa się przy użyciu kotłów napędzanych palną frakcją odpadów. To by było doskonałe wykorzystanie pozostałych, niepalnych fracji odpadów. Ale jak to przedmówca napisał – czynniki polityczne mają czasem największe znaczenie.
    Bo gdy fotowoltaika ma takie przeroby – że nie ma co z nadmiarem prądu robić w słoneczną pogodę – to zamiast zacząć budować w opuszczonych kopalniach skalnych podziemnych składowisk sprężonego powietrza oraz elektrowni szczytowo pompowych to mami się wszystkich mikro-elektrowniami jądrowymi – gdzie przy pierwiastkach promieniotwórczych naprawdę nie ma zabawy…
    Elektrownie szczytowo-pompowe + sprężanie powietrza pod ziemią i rozprężąnie przez generatory w trakcie braku słonka to najlepsze metody na wykorzystanie użyteczne fotowoltaiki.
    To może działać w układzie dzień noc – za dnia zbieramy, nocą odbieramy. Najistotniejsze, aby w okresie ciepłym jak najbardziej wykorzystać promienie słoneczne, a paliwa stałe zostawić na zimę.
    Bogate kraje wyrzucają teraz za darmo kilkunastoletnie panele, które mądrze wykorzystane mogłyby dać kilkadziesiąt gigawatów!

  5. @Obserwator: czekam na komercyjne magazyny energii w domowej skali, oparte o wodór z elektrolizy oraz ogniwa paliwowe.

    Akumulatorowe mnie nie przekonają, bo te akumulatory trzeba będzie wymieniać co parę lat. A chyba w takiej z wodorem i ogniwami paliwowymi nie byłoby elementów podlegających zużyciu (może jakiś element ogniwa paliwowego ewentualnie).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *