Pogoda ostatnio nie rozpieszcza Europy. W Polsce mamy śniegi i kierowców, którzy utknęli w śniegu i korkach (ciekawe, czy choć część z nich miała przy sobie porządny samochodowy zestaw survivalowy). Na Morzu Północnym zaś sztormy. W Londynie zaś — gdyby nie pewien ciekawy wynalazek, brytyjczycy mieliby piękną powódź.
Wynalazek, który mam na myśli, to bariera przeciwpowodziowa na Tamizie. Jej zadaniem jest m.in. chronić Tamizę przed napływem dużej ilości wody morskiej, która mogłaby spowodować zalanie dużych części miasta.
Jak ta bariera wygląda i działa, można przeczytać w tym artykule na Wikipedii. Niestety, jest tylko po angielsku, nie doczekał się jeszcze polskiego tłumaczenia. Dlatego w kilku słowach chciałbym i tutaj opisać jej działanie.
Pomysł na skonstruowanie tej bariery powstał jeszcze w latach 1950-tych. Jej konstrukcja opiera się na elementach będących wycinkiem walca, obracanych wokół osi. Gdy zapora jest otwarta, elementy stanowią część dna rzeki. Gdy jest zamknięta, blokują przepływ wody. Na poniższej fotografii widać barierę w czasie pracy, pomiędzy betonowymi elementami widoczne są walcowe fragmenty powierzchni elementów roboczych.

Bariera przeciwpowodziowa na Tamizie podczas pracy. Foto: Andy Roberts na licencji Creative Commons 2.0.
Pewnym zaskoczeniem dla mnie była informacja, że każdorazowo uruchomienie tej zapory kosztuje 16 000 funtów (wg kursu z 2008 r.). Jestem skłonny przypisać to po prostu wysokim kosztom energii wymaganej do ruszenia całego mechanizmu.
A na tę zaporę zwróciłem uwagę dzięki mapie opublikowanej w portalu Reddit nieznanego autora, która przedstawia obszar Londynu, który zostałby zalany w ubiegłym tygodniu, gdyby tej zapory nie było.

Fragment mapy Londynu pokazująca potencjalny zasięg powodzi, którą mógłby spowodować orkan Ksawery.
Gdy widzę tego typu przedsięwzięcia i ich skutki, zawsze zastanawiam się nad jednym. Jak to się dzieje, że pewne inwestycje infrastrukturalne da się wykonać bez protestów ekologów, a innych — już się nie da…
Gdy nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze, albo ekolodzy dostali swoje albo ze względy na brak takiej zapory straty były by kolosalne. Ciekawe rozwiązanie, może kiedyś u nas nasz rząd zacznie realizować projekty, które mogłyby uchronić rejony Polski które są narażone na zalania.
Właśnie widziałem Cię Krzysztofie we wiadomości na Polsacie. Wow! Tylko pogratulować! [ …i pozazdrościć 🙂 ]
Pomysł jest naprawdę interesujący – rzeczywiście koszt uruchomienia jest porażający ale w stosunku do kosztów spowodowanych powodzią już chyba mniej. Ciekawy jestem także jaka energia elektryczna jest potrzebna do jednorazowego użycia takiej tamy.
A mnie dziwi opinia, że 16 tysięcy funtów do dużo. Po pierwsze, w tej kwocie większość może stanowić koszt pracowników, a zarobki w UK dla tego typu specjalistów na pewno są wysokie. Po drugie, to dużo w stosunku do czego? W tym załączonym dokumencie na wiki piszą, że szacunkowa wartość londyńskiej gospodarki, którą się ochrania to 94 milionów funtów dziennie… nawet jeśli sama bariera ochrania jedynie część tej gospodarki to musisz przyznać ta kwota 16 tysięcy staje się symboliczna.
Nie zdawałem sobie sprawy, że uruchomienie takiej bariery może kosztować aż tyle. Rzeczywiście pobiera tyle prądu, czy może wchodzą tutaj czynniki, o których mi nie wiadomo?