W dzisiejszym artykule krótki przegląd obecnych na rynku tak zwanych certyfikatów, czyli świadectw pochodzenia energii elektrycznej z różnych źródeł.
Świadectwa pochodzenia energii elektrycznej, to element systemu wsparcia produkcji energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, ale także w wysokosprawnej kogeneracji (czyli z jednoczesnej produkcji energii elektrycznej i ciepła). Każdy zakład energetyczny ma obowiązek umorzyć odpowiednią ilość świadectw pochodzenia, proporcjonalnie do całego sprzedanego przez siebie prądu. Świadectwa pochodzenia „powstają” tylko tam, gdzie powstaje energia elektryczna — czyli dostaje je np. właściciel wiatraka czy miejskiej elektrociepłowni. I on później sprzedaje je, razem z prądem, co sprawia, że za wyprodukowaną energię elektryczną dostaje więcej pieniędzy, niż gdyby produkował prąd z węgla w zwykłej elektrowni.
Zakład energetyczny musi te świadectwa pochodzenia kupić, a później umorzyć. Jeśli nie da rady ich kupić (bo ich na rynku nie będzie), musi zapłacić tzw. opłatę zastępczą. Dlatego cena świadectwa pochodzenia jest zbliżona do wysokości opłaty zastępczej.
Dzięki wprowadzeniu systemu świadectw pochodzenia, produkcja energii elektrycznej w odnawialnych źródłach energii, jest bardziej opłacalna. I o to chodzi. Nota bene wspomnieć należy, że Ministerstwo Gospodarki (autor tego rozwiązania) jest bardzo z systemu dumne. 🙂
Tu krótka uwaga z mojej strony. Mianowicie taki system wsparcia wyciąga pieniądze z kieszeni klientów i wkłada je w kieszenie producentów energii ze źródeł odnawialnych, czy też z kogeneracji. Na temat sensowności tego konkretnie mechanizmu wsparcia nie chciałbym się wypowiadać, bo za mało na ten temat wiem. Faktem niepodważalnym jest to, że działa. Nie sposób jednak pozbyć się przykrego wrażenia, że system ma wiele wad i jest jedynym czynnikiem, który powoduje, że produkcja prądu z OZE jest opłacalna. 🙁
Rozróżniamy kilka rodzajów kolorowych certyfikatów:
- zielone – świadectwa pochodzenia energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii,
- czerwone – świadectwa pochodzenia energii elektrycznej z tzw. wysokosprawnej kogeneracji,
- żółte (wcześniej niebieskie) – świadectwa pochodzenia z małych źródeł kogeneracyjnych opalanych gazem lub o mocy elektrycznej poniżej 1 MW,
- fioletowe – świadectwa pochodzenia ze źródeł wykorzystujących gaz z odmetanowania kopalń lub biogaz,
- pomarańczowe – ze źródeł zaopatrzonych w instalacje wychwytywania i zatłaczania dwutlenku węgla (CCS – Carbon Capture and Storage),
- błękitne – z nowych, wysokosprawnych źródeł,
- białe – mające na celu promowanie poprawy efektywności energetycznej i obniżanie zużycia energii końcowej.
Certyfikaty pomarańczowe, błękitne i białe, jeszcze nie funkcjonują. Bliżej chciałbym omówić zasady działania dwóch najpopularniejszych — zielonego i czerwonego.
Zielone certyfikaty – energia elektryczna ze źródeł odnawialnych
W myśl prawa energetycznego (tekst jednolity: Dz.U. z 2006 nr 89, poz. 625, z późn.zm.), zielony certyfikat to potwierdzenie wytworzenia energii elektrycznej w odnawialnym źródle energii (art. 9e ustawy). Świadectwo pochodzenia wydawane jest przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, na wniosek producenta. Każde świadectwo zawiera informacji o ilości energii, którego dotyczy, momentu wyprodukowania oraz lokalizacji, rodzaju i mocy elektrowni, która ten prąd wytworzyła.
Wniosek o wydanie certyfikatu składa się do operatora systemu elektroenergetycznego. Operator przekazuje wniosek do URE, wraz z potwierdzeniem ilości energii elektrycznej wprowadzonej przez producenta do sieci.
W tym momencie przydałoby się jeszcze przytoczyć ustawową definicję odnawialnego źródła energii (art. 3 ustawy):
źródło wykorzystujące w procesie przetwarzania energię wiatru, promieniowania słonecznego, geotermalną, fal, prądów i pływów morskich, spadku rzek oraz energię pozyskiwaną z biomasy, biogazu wysypiskowego, a także biogazu powstałego w procesach odprowadzania lub oczyszczania ścieków albo rozkładu składowanych szczątek roślinnych i zwierzęcych.
02.04., na ostatnim notowaniu na Towarowej Giełdzie Energii, gdzie prowadzi się obrót świadectwami pochodzenia, cena zielonych certyfikatów (świadectw pochodzenia z odnawialnych źródeł energii) wynosiła ok. 270 PLN.
Czerwone certyfikaty – energia elektryczna z wysokosprawnej kogeneracji
Według prawa energetycznego, czerwony certyfikat to potwierdzenie wytworzenia energii elektrycznej w wysokosprawnej kogeneracji. Ale nie w każdej — dla kogeneracji o małej mocy będzie to certyfikat żółty, dla kogeneracji opalanej metanem z kopalń lub biogazem będzie to certyfikat fioletowy. Dla wszystkich pozostałych źródeł — certyfikat czerwony.
Procedura wydawania tych świadectw pochodzenia jest podobna, jak w przypadku zielonych certyfikatów.
No i jeszcze kilka słów na temat tego, co ustawa rozumie pod pojęciem wysokosprawnej kogeneracji (art. 3 ustawy):
wytwarzanie energii elektrycznej lub mechanicznej i ciepła użytkowego w kogeneracji, które zapewnia oszczędność energii pierwotnej zużywanej w jednostce kogeneracji w wysokości nie mniejszej niż 10 % w porównaniu z wytwarzaniem energii elektrycznej i ciepła w układach rozdzielonych o referencyjnych wartościach sprawności dla wytwarzania rozdzielonego.
Czyli jeśli nasza elektrociepłownia produkuje ciepło i energię elektryczną oszczędzając co najmniej 10% paliwa w porównaniu do referencyjnej elektrowni i ciepłowni, mamy do czynienia z wysokosprawną kogeneracją.
Na ostatnim notowaniu na TGE za czerwone certyfikaty płacono ok. 20 PLN, zaś za żółte — ok. 105 PLN.
Ten system certyfikatów jest niczym innym jak ukrytym podatkiem, który muszą zapłacić zakłady energetyczne na rzecz producentów „lepszej” energii.
Dzięki niemu, możemy np. wyliczyć, że budowa biogazowni w Polsce jest jak najbardziej ekonomicznie opłacalna. O ile tylko do przychodów dodamy sprzedaż zielonych certyfikatów (obliczenia wykonał Adam Duda: http://www.adamduda.pl/2010/02/22/biogaz-czy-to-sie-oplaca/ )
@qjon: dokładnie o to chodzi, by wyciągać z kieszeni odbiorców prądu pieniądze i wkładać je do kieszeni producentów energii. 🙂
Ciekawi mnie co by oznaczał tęczowy certyfikat;)
Wyliczenia przedstawione na stronie Adama Dudy zawieraja kilka zlych
zalozen, a wniosek jaki wyciagnal jest calkowicie bldny. Np. nie uwzglednil
faktu, ze do przechowywanie odchodow zwierzecych rolnicy musza budowac
hermetyczne zbiorniki ktorych koszt jest niewiele nizszy od komory
fermentacyjnej biogazowni. Kolejnym nieuwzglednionym faktem jest „dyrektywa
azotanowa” bardzo mocno ingerujaca w mozliwosci wylewania gnojowicy gdzie
popadnie jak to bylo dotychczas. Na dniach moze powstac jakies „prawo
smrodowe” ktore bedzie wymuszalo na hodowcach placenia odszkodowan za
zasmradzanie okolicy. Na koniec generalny blad – liczenie wszystkiego w/g
aktualnych cen bez uwzgledniania trendow. Lada dzien gaz ziemny dla
odbiorcow indywidualnych podrozeje o prawie 10%, a juz zapowiedziano
kolejna podwyzke pod koniec roku o 5%. Podsumowujac – ogolny trend jest
taki, ze paliwa kopalne beda drozaly, kosztowne bedzie takze utylizowanie
odpadow jak obecnie (wysypiska, wylewanie na pola). Z drugiej strony
technologie OZE tak naprawde raczkuja i maja pietno „kolejnych wielkich
inwestycji”. A to powoduje, ze sa malo oplacalne bo ich miejsce jest w
prostych systemach rozproszonych. A te po pewnym czasie moga byc robione
seryjnie, tak jak teraz robi sie przydomowe oczyszczalnie sciekow. Nawiasem
mowiac zbiornik do takiej oczyszczalni po niewielkich przerobkach staje sie
chinska biogazownia 😉
Jezeli chodzi o certyfikaty to sa one chyba najgorszym z mozliwych
rozwiazan. Na poczatek bardzo dziwnie ustalono ich obieg. Wytwarzaja je
elektrownie, a wykazywac musza dystrybutorzy. A nad caloscia wisi
polityczna czapa de facto ustalajaca ich cene. Czyli cala gigantyczna
machineria robi to, co moze zrobic jeden urzednik – ustalic podatek na
rzecz wytworcow OZE na poziomie oplaty zastepczej. Caly ten obecny cyrk
jest tylko po to, aby zrobic wrazenie „wolnego rynku”, IMHO zupelnie bez
sensu. Osobiscie uwazam, ze nie ma odwrotu od OZE, a ich oplacalnosc bedzie
rosla z czasem. Po kilkunastu latach nawet bez certyfikatow beda oplacalne
tak, jak obecnie oplaca sie ogrzewac dom drewnem a nie weglem czy gazem.
Tyle tylko, ze czekanie az wolny rynek wymusi przejscie energetyki na OZE
moze zle sie skonczyc. Budowanie nowych mocy zabiera sporo czasu. Jeszcze
wiecej czasu potrzeba na opracowanie i doszlifowanie odpowiednich
technologii. Dlatego lepszym rozwiazaniem jest wsparcie dla obecnie
nieoplacalnych technologii po to, by w odpowiednim czasie byly
wystarczajaco mocno osadzone w rynku. Niestety, certyfikaty tak bardzo
rozmywaja obliczenie oplacalnosci, ze buduje sie jakies koszmarki gdzie
biomasa jest wozona setki kilometrow a wiatraki staja tam, gdzie nie
powinny. Jakbym mial mozliwosci decyzyjne to zlikwidowalbym je zastepujac
podatkiem „od wegla” zawartego w paliwach kopalnych. Podatek ten roslby
stopniowo i byl przeznaczany na granty dla wdrazania OZE czy podnoszenia
efektywnosci. System prosty az do bolu i dajacy szanse na realny postep.
@Darek: akurat obieg tych certyfikatów ma największy sens w całym tym systemie. Powstają one tam, gdzie prąd jest produkowany, a znikają (są umarzane) tam, gdzie jest zużywany.
Osobiście też uważam, że podatek węglowy byłby świetnym rozwiązaniem. Obrót paliwami kopalnymi łatwo jest kontrolować i opodatkować, w odróżnieniu od obrotu biomasą.