Jak jednym prostym ruchem zmniejszyć korki w miastach?

Kiedy przebijałem się dziś przez zakorkowaną Warszawę (pokonując 25 zamiast 17 kilometrów w czasie 90 minut, zamiast zwykłych 60, przy czym mam tu na myśli okres roku szkolnego) do głowy przyszło mi jedno proste rozwiązanie, które w moim odczuciu pozwoliłoby znacząco zmniejszyć miejskie korki.

Od dawna, gdy jeżdżę jakąś trasą, z której nie korzystam na co dzień, używam Google Maps do wyznaczenia najszybszej trasy dotarcia do celu. Kilka razy w życiu próbowałem jechać na pamięć, albo na wydajemisię i srogo się zawiodłem, więc teraz tej aplikacji ufam.

Problem w tym, że w sytuacjach takich, jak dziś, gdy spora część Warszawy była poblokowana z powodu wizyty Donalda Trumpa, Google Maps po prostu sobie nie radzi. Kieruje nieświadomych niczego kierowców w szerokie, puste arterie, na których (wg jego informacji) nie ma w ogóle ruchu samochodowego. Rzecz w tym, że tego ruchu tam nie ma, bo są one zablokowane. Kończy się to tym, że na tych blokadach pojawia się więcej kierowców, nawigowanych przez program, który o blokadzie nie wie.

Gdyby te blokady widniały na mapie i były uwzględniane przez algorytmy wyznaczające najlepsze trasy, można byłoby je objechać z dużym zapasem. I nie pchać się tam, gdzie ruch jest dużo większy, niż zwykle.

Wprawdzie Google Maps współpracuje z aplikacją Waze (tzn. niekiedy pojawiają się na Google Maps zdarzenia drogowe raportowane w tej aplikacji), to w Polsce na niewiele to się zdaje.

Te proste ruchy do zrobienia możliwe są trzy.

  1. Nawiązać współpracę władze-operatorzy, by do tego typu systemów były zawsze przekazywane informacje o rozpoczętych remontach, dużych awariach (typu zapadnięcie się jezdni wskutek awarii wodociągowej), czy właśnie planowanych wyłączeniach z ruchu niektórych ulic ze względu na biegi uliczne, czy wizyty bardzo ważnych gości. Skoro takie informacje mogą trafiać do mediów, mogą trafiać też do baz danych takich aplikacji.
  2. Dołożyć algorytm, który zauważywszy, że w danym miejscu wszyscy nawigujący z aplikacją kierowcy wybierają jakąś inną trasę, uwzględni to w swoich danych i przestanie tam pchać kolejnych nieszczęśników.
  3. Pozwolić użytkownikom na raportowanie różnych tego typu sytuacji w samej aplikacji.

Drugi, rzecz jasna, trudniejszy technicznie, ale organizacyjnie łatwiejszy. Trzeci z powodzeniem działa w aplikacji Janosik, która w zasadzie na zgłaszaniu rozlokowania patroli policji właśnie została zbudowana.

 

Komentarzy do wpisu “Jak jednym prostym ruchem zmniejszyć korki w miastach?”: 6.

  1. NoctilucentPig says:

    Mapy Google to straszne badziewie. Kiedy próbowałem dojść do uroczyska Skotniki w Krakowie, pokazywały mi w jego pobliżu ulicę Aleksandra Bruecknera. Okazało się, że to nie ulica, tylko zarośnięta pokrzywami ścieżka. Natomiast gdy wybierałem się na kopiec Piłsudskiego, zaprowadziły mnie pod jakiś dość odległy od niego dom – okazało się, że prawidłowa lokalizacja sztucznej góry była dostępna po wpisaniu „Sowiniec” (nazwy wzgórza, na którym ją wzniesiono). Nie mówiąc już o tak prostej rzeczy, jak wyszukiwanie okolicznych przystanków – po wpisaniu słowa „przystanek” zamiast najbliższych miejsc, gdzie można wsiąść do autobusu, znalazło mi przystanek Woodstock… I, oczywiście jak inne aplikacje Google, ciągle próbują wyłudzić więcej danych użytkownika.

  2. Marta W. says:

    Mnie niestety wszystkie aplikacje i mapy wyprowadzają na drogi gruntowe i zawsze się denerwuję… Więc nie wiem czy jest sens, by z nich korzystać. I czasami zastanawiam się, jak kiedyś ludzie korzystali ze zwykłych map, skoro tak szybko przebudowuje się ulice, nie wie się o robotach drogowych prowadzonych w innym mieście. Dla mnie to totalna abstrakcja.

  3. Piotr Papuga says:

    Mnie też te mapy zawsze wyprowadzają tam gdzie nie trzeba. Musiałbym zainwestować w porządna nawigację za jakieś tysiąc złotych, żeby to działało jak nalezy.

  4. Obserwator says:

    Dostępność transportowa jest cechą bardzo istotną dla rozwoju państwa. W interesie państwa powinno być propagowanie wszelkich inicjatyw, które tę dostępność poprawiają. Aż dziw bierze, że nie ma sporządzonej mapy kraju ze wszystkimi drogami, gdzie byłaby podana nawierzchnia, jej stan, szerokość, ograniczenia. A co tu marzyć o info nt. bieżących remontów…
    Google Maps nie pokazuje realnych czasów przejazdów, bo na wielu trasach jadąc zgodnie z przepisami jedzie się dłużej niż to podają z GM.

  5. kubuskow says:

    GoogleMaps to tylko jeden produkt, przy rozwiązaniach systemowych niezbędne jest tworzenie otwartych układów. Wątpię czy pojedynczy kraj, nawet nie za mały jak Polska może coś tu zdziałać. Osobiście widzę ty miejsce dla UE. Zamiast wprowadzać obowiązki w postaci kolejnych norm emisji spalin czy systemów bezpieczeństwa w samochodach, to należało by stworzyć wspólnotowy system informacji drogowej.

    Jedna baza danych, jeden format to dużo niższe koszty używania i realna szansa na ich wykorzystanie.

    Powyższe rozważania, pomimo że ciekawe, mają jedną ogromną wadę! Zakładają, że nawigacja ma stały dostęp do sieci, a tym czasem ogromna większość tego typu programów takiego dostępu nie ma. Największy problem sprowadza się do kosztów transmisji danych. Nie mówię oczywiście o opłacie 10zł na miesiąc, tylko o systemowym rozwiązaniu – tak aby działało to w całej europie, aby montować to w fabryce itp.

  6. Kosik says:

    Ciekawe spojrzenie na temat

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *