Jeśli oglądacie ostatnio telewizję, to pewnie zdarzyło się Wam zobaczyć reklamę kampanii społecznej „Prędkość zabija. Włącz myślenie”. (Jeśli ktoś nie ma telewizora albo reklamy nie widział, to może ją obejrzeć na stronie kampanii).
Oczywiście kampania kieruje się wokół zazwyczaj wymienianej jako przyczyna większości wypadków – nadmiernej prędkości. Ale czy to rzeczywiście nadmierna prędkość jest wszystkiemu winna?
To zależy, jak na to spojrzeć… O ile dobrze pamiętam, najczęściej wymieniane w policyjnych raportach jako przyczyna wypadków jest „niedostosowanie prędkości do warunków jazdy”. Oznaczać to może oczywiście, że na przykład w czasie deszczu na drodze pokrytej mokrymi liśćmi ktoś jechał zbyt szybko i nie utrzymał się w zakręcie. Albo, że ktoś wyleciał z drogi „wyskakując” z poprzecznej nierówności w jezdni. Tyle tylko, że w ten sposób możemy wszystko zrzucić na nadmierną prędkość. Również urwanie zawieszenia na jakiejś potężnej dziurze w jezdni – przecież kierowca mógł jechać wolniej, wtedy by sobie zawieszenia nie urwał.
No ale wszystkim nam się tłumaczy, że jeździmy za szybko, stawia się fotoradary i ograniczenia prędkości. Tylko czy to jedyna metoda? A jeśli nie jedyna, to czy najlepsza? Najbardziej skuteczna? Najtańsza? I jakie niesie ze sobą koszty?
Nie wiem, jak Wy, ale ja jadąc samochodem nie jestem w stanie ogarnąć wszystkich znaków drogowych. Nie zauważam na przykład notorycznie zakazów postoju i zatrzymywania, dopóki nie muszę sam się gdzieś zatrzymać – wtedy je zauważam. Nie ogarniam połowy zielonych tablic informacyjnych z nazwami miejscowości, albo ze wskazaniem kierunku (chyba, że wiem, że muszę szukać zjazdu). I każde kolejne ograniczenie prędkości wcale mi tego nie ułatwia.
Myślę, że na bezpieczeństwo na drogach trzeba patrzeć systemowo. Działania podejmowane w celu poprawy tego bezpieczeństwa powinny jednocześnie:
- rzeczywiście zwiększać bezpieczeństwo transportu tak ludzi, jak i towarów,
- obniżać wpływ samochodów na środowisko,
- ułatwiać życie kierowcom,
- oszczędzać koszty utrzymania infrastruktury drogowej.
Ja mam kilka pomysłów na to, co konkretnie można byłoby zrobić, ale ciekawi mnie Wasze zdanie. Chciałbym tu na łamach bloga zrobić taki mały konkurs, na najlepsze rozwiązanie powyższych kwestii. Podrzućcie proszę swoje sugestie, ja wybiorę najciekawszą i jej autora nagrodzę voucherem Sodexho o wartości 50 PLN. Przyda się na jakieś małe zakupy przed wakacyjnym wyjazdem.
Konkurs trwać będzie przez tydzień, tj. do przyszłego czwartku włącznie (do 07.07.2011 do 23:59). Spośród komentarzy zostawionych do tego momentu wybiorę ten, który mnie najbardziej przekona. 🙂
Jak mantrę można powtarzać zdanie o drogach, bo droga z dwoma pasami w jedną stron z „twardym” zabezpieczeniem między kierunkami zwiększa IMVHO bezpieczeństwo wielokrotnie bardziej niż jakiekolwiek ograniczenie prędkości.
Ograniczenie prędkości to jedno…inną sprawą jest natomiast ich przestrzeganie.
Tytuł kampanii jest jak najbardziej trafiony, wymaga tylko niewielkiej korekty. Powinien brzmieć „Prędkość może zabić – włącz myślenie”. Gdyby wszyscy kierowcy wzięli sobie to hasło do serca i włączyli myślenie (tj. gdyby zechcieli i jednocześnie byli w stanie myśleć dysponując odpowiednim IQ)bezpieczeństwo na drogach wzrosłoby z dnia na dzień bez znaków ograniczających prędkość, bez fotoradarów i bez sztywnych barier oddzielających od siebie co najmniej dwupasmowe kierunki jazdy. Dla mnie osobiście(prawo jazdy mam od 1981 roku) stawianie znaków ograniczających prędkość jest nawet cokolwiek niepoważne, bo w domyśle zakłada, że kierowcy posiadający prawa jazdy (które [przecież ktoś im wydał)albo nie umieją poruszać się po publicznych drogach (tj., zgodnie z brzmieniem policyjnych anonsów, nie umieją dostosować prędkości do panujących warunków jazdy) i trzeba im udzielać dodatkowych wskazówek, albo nie chcą ze swoich umiejętności korzystać (tj. wiedzą, z jaką prędkością powinni jechać, aby była to prędkość bezpieczna, ale mają to w nosie). W jednym i drugim przypadku zamiast stawiać znaki ograniczające prędkość, należałoby panom lub paniom kierowcom po prostu odebrać prawa jazdy. Oczywiście za stwarzanie rzeczywistego zagrożenia, a nie np. za jazdę w niedzielę przy dobrej pogodzie 80 km/h w miejscu, w którym postawiono znak ograniczający prędkość do 40 km/h ze względu na dzieci przechodzące przez szosę do szkoły (rzecz jasna nie w niedzielę i raczej także nie w sobotę).
bezpieczenstwo na drogach w ogole to jedna sprawa,a bezpieczenstwo na polskich drogach to drugie. nie mozna liczyc na poprawe bezpieczenstwa na drogach,kiedy w kraju o fatalnej infrastrukturze drogowej przybywa samochodow,a sama infrastruktura niszczeje i nie nadaza za przyrostem ruchu. ludzie jezdza samochodami z jednego prostego powodu: szybko dostac sie w miejsce przeznaczenia. tymczasem u nas podchodzi sie do tego zupelnie odwrotnie – stara sie za wszelka cene kierowcom przejazd utrudnic. dzieje sie tak przez bezsensowna organizacje ruchu, ograniczenia predkosci np. do 40 km/h stawiane w szczerym polu poprzeplatane wszelkimi innymi znakami przewidzianymi przez kodeks drogowy. w Polsce oznakowanie drog przypomina odpust. podam przyklad: wracajac w nocy z Niemiec przejechalem po autostradzie okolo 300km ze srednia predkoscia 140km/h. po przejechaniu przez Zgorzelec zwolnilem do 60km/h i zmienilem sie z kolega po paru kilometrach. powod? po prostu w gaszczu blyszczacych znakow,wysepek,reklam burdeli i kantorow nie widzialem drogi. od tego czasu przygladam sie polskim drogom i dochodze do wniosku,ze poki odpowiedzialnosc samorzadow za stan drog bedzie zastepowana ograniczeniami ruchu stawianym na wyrost, poty ludzie majacy wieksza sklonnosc do ryzyka beda lamali ograniczenia i stwarzali zagrozenie dla tych starajacych sie jezdzic zgodnie z przepisami. na drogach jest zwyczajnie zbyt duzy rozrzut predkosci i warunkow (np. zaczynasz wyprzedzac przed granca, powiatu,bo jest rowno i prosto,a za chwile ladujesz w rowie,bo powiat obok nie ma kasy,zeby droge w ciagu ostatnich 50 lat wyremontowac), zeby dalo sie liczyc na bezpieczenstwo. ludzie generalnie nie mysla,ale w krajach,w ktorych jest bezpiecznie nikt nie musi co chwila wyprzedzac pekaesu,zeby jechac przepisowe 70km/h,kiedy wokol ma „drzewa w skrajni”.
…podstawą poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach jest „naprawa” infrastruktury drogowej. Stawianie znaków ograniczjacych prędkość, informujących o nierównościach w miejscach gdzie nawierzchnia nie jest w „odpowiednim” stanie nie jest dobrym rozwiązaniem, ale w polskich warunkach to chyba „najlepsze” wyjście i szybka metoda na „naprawę” polskich dróg! Dopóki nie poprawią się standardy dróg, a „ruchem” będą kierowały bezsensowne znaki to nie ma co myśleć o poprawie bezpieczeństwa.
Po przeczytaniu Waszych komentarzy zdecydowałem o przyznaniu nagrody użytkownikowi o pseudonimie Chomski. Skontaktuję się z Tobą mailem, żebyśmy mogli wysłać Ci nagrodę. 🙂
Najgorszy problem, jaki jest – wiemy wszyscy – bez oszukiwania się:
Alkohol i jazda samochodem – przede wszystkim jak najbrutalniejsza polityka w ramach obecnego systemu: zero tolerancji + drakońskie kary finansowe, łącznie z karą bezwzględnego więzienia – żadnych zawieszeń, itp. – tylko na min. 3 miesiące do więzienia, a jeszcze po wypuszczeniu do tego z rok prac społecznych lub potężna grzywna.
Za spowodowanie szkód cielesnych/niepełnosprawności – wypadek po pijaku – oprócz kilku lat więzienia – odszkodowanie i potem dożywotnia renta na rzecz ofiary w zakresie utraconego zdrowia %.
Za spowodowanie śmierci po pijaku – zasądzenie sutego odszkodowania na rzecz rodziny ofiary (nawet do wysokości 100% majątku sprawcy) + dożywocie.
Dla bydła liczy się tylko siła i zdecydowanie. Nie ma alternatywy.
No dobra, a teraz kolejna cześć wypowiedzi:
Pierwsza sprawa – wyjaśniam – jestem orientacji politycznej ko-librowej/libertariańskiej, czyli generalnie wolnościowej – co nie wyklucza pewnego zamordyzmu i surowego prawa w niektórych dziedzinach – tą dziedziną jest dla mnie na przykład motoryzacja. (Choć jestem zdecydowanie np. za brakiem obowiązku zapinania pasów dla kierowcy!).
Druga sprawa – kampania ma trochę racji – prędkość ma znaczenie – ale nie tylko – liczy się prędkość + masa pojazdu. Kto nie wierzy – niech przeanalizuje przykładowe zderzenie Jeepa vs Tico albo Cinquecento.
Jestem za wprowadzeniem ograniczeń w cywilnych prawach jazdy na wzór tych, które planuje się w motocyklach – czyli generalnie nie dopuszczanie młodych mężczyzn do prowadzenia pojazdów o pewnym poziomie mocy/pojemności silnika/masy pojazdu. Tak jak to ma miejsce w motocyklach.
To prawo powinno być jasne – bez luk i możliwości jego obejścia. Ze znacznymi karami za korupcję w tym przypadku.
Jednocześnie jestem za przesunięciem wiekowych granic prawka odrobinę w dół – aby np. kilkunastoletni chłopak mógł już prowadzić auto o pewnej kombinacji mocy/masy/przyśpieszenia, alby dojechać z małego miasta/wioski do szkoły, itp. – tak jak obecnie z jazdą skuterem.
Do tego praktycznie przychylam się do wielu postulatów Chomskiego – więc nie będę się powtarzał.
PS. Wcześniej nie wiedziałem czy pisać, czy nie – byłoby chyba idiotycznie, aby właściciel zaznajomionego bloga ubiegał się o nagrodę przeznaczoną w końcu dla czytelników. 🙂 U mnie też niedawno było co nieco o bezpieczeństwie na drodze. Zapraszam 🙂
Do wypowiedzi poprzedników dorzuciłbym obowiązek „zielonej fali”, gdzie to możliwe i wydłużenie godzin pracy urzędów na dwie zmiany, żeby zlikwidować korki poranne i popołudniowe.Płynna jazda oznacza mniej spalin,mniejsze zużycie samochodu, niższy poziom adrenaliny, rzadsze ryzykowne zachowania i manewry na drodze, także lepsza dostępność parkingów i łatwiejsze załatwianie spraw w urzędach.
I jeszcze jedno – ze względu na stan dróg-zmiana kodeksu pracy. Zapóźnienia w budowie i remontach dróg wymagają pracy w nocy i w soboty.
@Racjonalne Oszczędzanie Szczególnie zgadzam się z punktem mówiącym o nie dopuszczaniu młodych kierowców do prowadzenia pojazdów o nieadekwatnej do ich umiejętności masie, mocy itp. Przecież każdy wie, że niedługo po zrobieniu prawa jazdy mamy tak naprawdę nadal małe pojęcie o zachowaniach na drodze a szczególnie o tym, na co sobie możemy pozwolić jadąc określonym pojazdem. To musi determinować z czasem zdobywane doświadczenie.
Dobre podejście do tematu. Ja również uważam, że przyczyn złego stanu dróg jak i tragicznych statystyk na drogach należy szukać wyżej. Nadmierna prędkość główną przyczyną wypadków ? To zbyt ignoranckie stwierdzenie. Spójrzmy np. na Niemcy – średnia prędkość poruszania się na drogach jest tam o wiele większa a mimo to wypadków jest kilkakrotnie mniej. Według mnie główne czynniki, które wpływają na ten problem to: – infrastruktura – czynnik ludzki (brak wyobraźni, lekkomyślność – co prowadzi do nadmiernej prędkości, nie dopasowania jej do warunków itp.)
Odnośnie wspomnianej płynności ruchu, muszę się pod tym postulatem podpisać obydwiema rękami! Na kursach na prawo jazdy nikt tej płynności nie uczy. Nikt nie uczy zwalniania do świateł z wyprzedzeniem, ustawiania się na skrzyżowaniach tak, by więcej ludzi mogło na nie wjechać w czasie jednej fazy, wpuszczania kierowców z kończących się pasów, itd.
Gdybyśmy wszyscy to umieli, agresji na drogach byłoby mniej. Stresu też. I pośpiechu. A pośpiech podczas jazdy samochodem jest zdecydowanie niewskazany…
Krzysztof, a nie myślisz, że poruszasz się w sferze fantazji?
Wierzysz w wyuczenie 'płynności ruchu’ i że ludzie, będą się do tego dobrowolnie stosować??? Prawda jest taka, że ludzie zapominają o szkoleniach i „każdy jedzie za siebie”!
Jedynie infrastruktura może wymuszać „płynność ruchu”.
Ograniczyć wg pojemności mózgownicy dozwoloną dla danego delikwenta pojemność skokową silnika. Wtedy troglodyci nie wsiądą do niczego większego niż CC. Szybkość maksymalna nie większa niż IQ delikwenta. Te dwa proste zabiegi załatwiły sprawę. Na autostrady i obwodnice za mojego życie w tym kraju nie liczę. Nikt nie lubi się nieprzyjemnie rozczarowywać.
Około 1% wypadków powodowanych jest przez pijanych kierowców jednakże kampanii reklamowych na ten temat jest bardzo wiele.
Prawda jest taka że skuteczniej jest trafiać taką formą perswazji w miejsca gdzie one faktycznie zadziałają a nie strzelać byle by było medialnie.
No ale niestety – apel do ludzi przejeżdżających przez przejścia dla pieszych na których ofiarami staje się 16 601 ludzi (2005 r) nie obchodzi nikogo bo przecież kto przejeżdża przez takie przejście?
@Chomski – Nic dodać, nic ująć. Tak właśnie to wygląda w naszym kraju i co najgorsze nic nie wskazuje na to, aby mogło się to zmienić w najbliższym czasie. Jedyne co nam pozostaje to dopasować się do istniejących warunków – choć to niełatwe. Samo hasło „włącz myślenie” podoba mi się na pewno trafi do części kierowców.
Zgadzam się z przedmówcą. Kursy prawa jazdy tak naprawdę uczą tylko suchych przepisów i zasad. Warto by było zwrócić uwagę na pewne inne czynniki, które pomagają w utrzymaniu bezpieczeństwa na drodze. Do nich należą wspomniana płynność ruchu i ogólna kultura jazdy. Tego jakoś nikt nie uczy – a jest to równie ważne jak same zasady i regułki.
Jedno jest pewne – coś musimy zmienić na polskich drogach. Nie wystarczy jedna poprawka, sytuacja zabrnęła za daleko. Potrzeby jest szereg reform, zmian w przepisach i usprawnień, aby jeździło nam się szybciej, sprawniej a co najważniejsze bezpieczniej. Część dobrych pomysłów napisali poprzednicy, podpisuję się pod nimi. Pozdrawiam.
W „Zapiskach zakorkowanego mieszczucha” {Rzeczy Wspólne
nr 3 (1/2011)} Piotr Beim podaje maksymalną liczbę osób, którą można przewieźć w warunkach miejskich na pasie o szer. 3,5 m w ciągu godziny : dla samochodów jest to ok. 2000 osób, dla autobusów ok. 9 000 osób, rowerów 14 000 osób, dla transportu szynowego 22 000 osób, przekraczając efektywność ruchu pieszego, która wynosi blisko 19 000. Rozwiązania nasuwają się same.
Ja też uważam, że znaków na drogach jest za dużo, czasami kilka na raz. Do tego dochodzą znaki, które powtarzają się choć znaczeniem się niby trochę różnią – podporządkowana, stop, strefa zamieszkania.